poniedziałek, 10 grudnia 2012

Nawet jeśli spadnę na dno, i tak warto.

Nie dokończę SGD. Przynajmniej nie teraz, bo nie jestem w stanie.
Ale już się ogarnęłam, nie wpierdalam i naprawdę wierzę, że schudnę, choć planuję jeść więcej.
Ostatecznie 19 dni bez zawalania to i tak mój rekord. 

Nie chce mi się kurwa wierzyć, że rok temu o tej porze byłam na pięciodniowej głodówce, ważyłam 47 kilogramów, miałam wystające kości biodrowe, a mój tato co chwilę powtarzał "ubierz bluzę, bo nie mogę patrzeć na te oświęcimskie ramiona". I byłam tak cudownie wyniszczona, że przyjaciele rodziców przychodząc do nas, pytali czy jestem na coś chora. Od tego pięknego okresu minęło 365 jebanych dni, podczas których nic mi się nie udało. 
Na pewno znacie to uczucie, kiedy jesteście tak rozczarowane sobą, że macie ochotę się ukarać.
Z gruntu małe ma znaczenie, co było a nie jest.

Dziękuję Wam, że jesteście.
Dopiero wśród Was nie muszę nikogo udawać.


niedziela, 2 grudnia 2012

As we lay in the wake of destruction.

Czytam Wasze komentarze i zaczynam się nienawidzić za to, jak wyglądały ostatnie dwa dni. Tak we mnie wierzyłyście, a ja i tak zrobiłam swoje. Mam ochotę wyrzygać wszystkie wnętrzności. Przepraszam. Wiem, że to nie Wam zrobiłam krzywdę, tylko sobie, ale zmarnowałyście czas na motywowanie mnie... I to nie było tak, że zjadłam o 100 kcal za dużo, czy tam 200. Licząc tak na oko, to były 2,5 tysiąca w pierwszy dzień, a w drugi 4 tysiące. Wczoraj specjalnie wieczorem wybiegłam z domu do sklepu, bo zaraz mieli zamykać, a ja chciałam jeszcze zjeść czekoladę i kilka batoników, "skoro i tak zjebałam".
Napiszę za tydzień, jeśli uda mi się nie przekroczyć już ani razu limitu. A jeśli się nie uda... wróć, musi się udać.



Twoje ręce jak zmora, będą szukały ciastek.
Będziesz sięgać po następna i następną paczkę.
Twój brzuch stanie się pełny i wielki, ale ty nie przestaniesz.

czwartek, 29 listopada 2012

Wants to look like a star, but she takes it too far.

Od czasu jabłka jest idealnie. Postanowiłam uznać tamten dzień za udany, bo na pewno wyćwiczyłam to 110 kcal. 

Mam dość tej diety... Chciałabym jeść 600-800 kcal dziennie, a nie 400. Czuję się do dupy i co chwila schodzę do kuchni, żeby pooglądać co mogłabym zjeść, gdybym się nie odchudzała. Patrzę do lodówki, chlebaka oraz szafki ze słodyczami i tylko gapię się na to jedzenie, wącham je, dotykam, studiuję tabele wartości odżywczych, przeliczam kalorie... Jeszcze tylko dwanaście dni. Po SGD muszę zwiększyć codzienny limit przynajmniej do 600, bo nie wyrabiam.


poniedziałek, 26 listopada 2012

Kolejny raz zwątpiła w nas i w cały świat i w prawdę.

Kurwa, dlaczego ja jestem taka żałosna? Zgadnijcie co zrobiłam? Zjadłam równe 400 kcal i miałam na tym zakończyć, a potem co? Ogromne jabłko. 110 kcal PONAD LIMIT. Słaba, gruba, słaba, gruba... Żeby je spalić biegałam (a raczej wypluwałam sobie płuca) przez 30 minut, ale dalej czuję się beznadziejnie. Jedną z zasad Skinny Girl jest "any extra calories must be burn off in cardio", dlatego wieczorem jeszcze poćwiczę. Myślicie, że po spaleniu jabłka mam wciąż uznawać dzisiejszy dzień za zawalony? Nie mam pojęcia jak to potraktować...

510/400 kcal.
żarłoczna świnia. po co ci to było?!


niedziela, 25 listopada 2012

Idź dalej, walcz i się nie rozczulaj.

Miałam dziś taaaki wielki limit, że zupełnie nie wiedziałam co z tymi dozwolonymi kaloriami zrobić. Ostatecznie pozwoliłam sobie na filet z kurczaka pieczony w pieczarkach, pyszne ;) Bilans prezentuje się następująco:
kawa z mlekiem (55)
chrupie pieczywo z serkiem odtłuszczonym (165)
mała pomarańcza (65)
zupa brokułowa (100)
buraczki z ćwikłą (140)
kurczak (200)
razem: 725/750 kcal.
Jestem pełna jak nigdy. Nie ma co się dziwić, same widzicie ile to jest jedzenia ;)

Pytałyście mnie o wagę. Dwa tygodnie temu było 63 kg i obiecałam sobie, że wejdę na nią dopiero po zakończeniu diety. Z jednej strony kusi mnie zrobić to już jutro rano, a z drugiej nie chcę zobaczyć więcej niż 60 kg, wpaść w rezygnację bo tak mało schudłam i zawalić dietę... A tak się zwykle zdarzało. Jak uważacie, zaryzykować?

sobota, 24 listopada 2012

Opowieści z frontu.

Jestem głupia i zamiast zjeść coś pożywnego, wżarłam wczoraj kawałek pizzy i tylko to przez cały dzień. Zmieściłam się w limicie, ale cholera! Mogłam za to 400 kcal zjeść tyyyle zdrowszych i bardziej zapychających rzeczy! Idiotka... 
No ale uczymy się na błędach, dlatego dzisiaj zjadłam zdrowy obiad zamiast zapiekanki z makaronu, żółtego sera i kalorycznego sosu, którą zrobiłam dla rodziców ;) Bardzo mnie ostatnio ciągnie do pieczenia, gotowania, smażenia i szukam najmniejszej okazji, by coś przyrządzić.

Dzisiaj:
kawa z mlekiem (55),
chrupkie pieczywo z serkiem 0% (125),
jabłko (75),
zupa brokułowa (120),
surówka (100),
dwa pomidory (50)
razem: 525/650 kcal.

No i w końcu wyszedł jakiś bilans, w którym spokojnie się zmieściłam, a nie dojadałam do ostatniej kalorii! Muszę się bardziej starać, chudość nie przyjdzie sama.


czwartek, 22 listopada 2012

Fat lasts longer than flavor.

pieczywo chrupkie z polędwicą drobiową (240)
dwa jabłka (150)
surówka (100)
490/500 kcal.
 
Wczoraj zrobiłam dzień na jabłkach, a dziś było tak jak widać. Ledwo ledwo mi to mieszczenie się w bilansach wychodzi. Właściwie to jestem już w 1/3 diety, taki mały sukces ;)
Mój brzuch w końcu jest bardziej płaski! Miałyście rację, nie widziałam w nim żadnej zmiany przez okres. Od razu czuję się lepiej zmotywowana, gdy mogę bez wciągania zobaczyć pasek od spodni. 



Mam znowu to dziwne wrażenie, jakby kłóciły się we mnie trzy różne osoby, z czego jedna chce ciągnąć SGD do końca, druga chce być gruba zdrowa i jeść 1500 kcal dziennie + duuużo ćwiczyć, a trzecia chce się tylko nażreć wszystkiego, co stanie na jej drodze. Na pewno to znacie. Dawno już tego u siebie nie obserwowałam.

wtorek, 20 listopada 2012

Niech nasze ciała wpadną w Ciemność, już na zawsze.

Źle myślałam - nie będzie z górki. 
Dopiero zaczynam odczuwać dietę. Okropnie chce mi się jeść, jeść, jeść, jeść. 
Ale to dobrze, przecież właśnie tego chciałam.
Moja mama przed chwilą zobaczyła bloga. Bogu dzięki, że ma w dupie to co robię i nawet nie przyszło jej do głowy, że jest mój.





Może karze ci brać przeczyszczacze i będziesz do rana siedziała na kiblu.
A może będziesz się samookaleczać i walić głową w ścianę aż będzie cię boleć.

niedziela, 18 listopada 2012

Pierwszy krok to początek by osiągnąć szczyty.

Nie zjadłam nic na urodzinach. Były moje ukochane kluski śląskie z sosem i jakimś mięsem wołowym, mnóstwo ciast z kremem (a takie uwielbiam najbardziej) i nawet nie miałam ochoty. Ślinka ciekła mi dopiero przy torcie, którego dostałam największy kawałek w życiu... Ale leżał przede mną cały wieczór i pozostał nietknięty. Zwinęłam się po trzech godzinach do domu i miałam spokój. Tak więc zmieściłam się w bilansie i wczoraj i dziś - pierwszy tydzień Skinny Girl Diet zakończony. Błagam, niech będzie już z górki.


Znikam po kawałku,
lecz nie sama umrę dzisiaj.
Dusza moja przezroczysta,
zacznie sypać się drobniutko.

sobota, 17 listopada 2012

I znów uwierzyć trudno, że marzenia się spełniają.

To już szósty dzień diety i powinnam chyba mieć chociaż trochę bardziej płaski brzuch? 
A tu żadnej różnicy.
W ogóle nie jestem głodna ani zmęczona, a odmawianie sobie jedzenia przychodzi mi z taką łatwością, że to niepokojące. Czasem tylko mam zawroty głowy, a oprócz tego czuję się idealnie...
Boję się, że nic nie schudnę przez ten miesiąc. To byłoby zbyt proste.
Może powinnam jeść jeszcze mniej?



Zgadnijcie kto zmarnuje sobotni wieczór na urodzinach wujka? Rozumiem takie rodzinne imprezy w niedzielne popołudnia, ale sobota o 20? 
Wrr. 
Nic tam nie przełknę, nie ma mowy.

czwartek, 15 listopada 2012

Nie ma lepszych niż ty i nie masz więcej niż nic.

390/400 kcal wczoraj i 490/500 kcal dzisiaj. Trzeci i czwarty dzień SGD zaliczone ;) 
Nie czuję się najlepiej, ale powinno powoli robić się coraz łatwiej. 



Dziś przyszła paczka z internetowej apteki, zamówiłam tam niedawno niezły arsenał wspomagaczy, takich jak na przykład ocet jabłkowy w tabletkach. Od jutra zaczynam je testować i jeśli któryś będzie warty polecenia, to napiszę.
Bądźcie silne.

wtorek, 13 listopada 2012

Każdy walczy w imię własnych zasad.


SGD, dzień 2:
cztery pulpeciki wołowe (200),
duży pomidor (45),
dwie marchewki (40).
285/300 kcal.

Nie zdążyłam dziś zjeść śniadania i nie kupiłam sobie niczego do jedzenia w szkole. I dobrze - nie wiem jak inaczej zmieściłabym się w tak małym limicie. Kiedyś jakimś cudem dawałam radę, jedząc pięć posiłków dziennie i najadając się. Za niedługo znów tak będzie.



Co do mojego zamiaru zrzucenia 8-10 kg w miesiąc:
To nie jest jakoś tak luźno rzucona liczba. Przyjęłam 7500 kcal potrzebnych do spalenia kilograma tłuszczu i obliczyłam, że schudnę co najmniej 7 kg w ten miesiąc, jeśli ani razu nie zawalę SGD. Do tego dochodzi woda i mięśnie, więc mogę chyba spodziewać się nawet dziesięciu. 

poniedziałek, 12 listopada 2012

Nawet ty mnie nie zatrzymasz.

SGD, dzień 1.
kawa z mlekiem,
dwa małe jabłka,
sałatka
370/400 kcal.

Całą noc miałam dziś sny, w których biegnę do autobusu, ale on mi ucieka sprzed nosa. Macham do kierowcy i krzyczę, aby się zatrzymał, a on patrzy na mnie z pogardą i mówi "Nie, jesteś za gruba". Potem podjeżdża kolejny autobus i sytuacja się powtarza. I znowu i znowu i znowu.
 Gdy tylko się obudziłam, poleciałam się zważyć. Oficjalnie jestem skończonym grubasem. Sześćdziesiąt trzy kilogramy (!).
Teraz wejdę na wagę dopiero za miesiąc. I zobaczę o 8-10 kg mniej ;)
(I ten pierdolony autobus się zatrzyma)

DO POTENCJALNYCH NAWRACACZY:
Nie marnujcie na mnie swojego czasu i nerwów!
Daj żyć, pozwól umrzeć.




Nie mogę się uwolnić,
Chcę odejść, ale biegnę z powrotem do Ciebie,
Dlatego nienawidzę siebie za to.

sobota, 10 listopada 2012

Twoje ciało stało się celą, w której jesteś więźniem.

Napisałam długą, pełną nienawiści do siebie notkę, a potem przez przypadek ją usunęłam. Może to i dobrze, bo część z Was wykazuje słabą tolerancję na manifestowanie skłonności autodestrukcyjnych przez tą drugą część. 

Chwilowo jest źle, bo moje ciało się buntuje. Opisałam to dokładniej w tamtej właśnie notce, w skrócie chodzi o to, iż przytyłam kilogram jedząc 600-1000 kcal dziennie. JAK TO JEST KURWA MOŻLIWE? Zrezygnowałam, poddałam się, poległam. Tylko na weekend.
Od poniedziałku zaczynam działać tak mocno i zdecydowanie, jak nigdy wcześniej. Nie zwiodę. Obiecuję, przysięgam, zaklinam się...
Ale czy moje słowo jeszcze cokolwiek znaczy?



Potrzebuję nowej czerwonej bransoletki.

niedziela, 4 listopada 2012

Walczymy tu o mały wytrych do fabryki snów.

W sobotę zamknęłam bilans wynikiem 690 kcal. 
Celowałam w 600, ale zjadłam jeszcze małą pomarańczę. Trudno, i tak było świetnie ;) 
Dzieci okazały się strasznie spokojne - wystarczyło, że włączyłam im komputer i były szczęśliwe. Nie chcę nic mówić, ale ja w ich wieku nie wiedziałam nawet co to jest Internet, a te sześciolatki obsługiwały go lepiej niż ja. 
PATOLOGIA.

Cały długi weekend przeleciał mi jakoś przez palce. Tutaj cmentarz, tutaj sprzątanie, tutaj spotkanie z przyjaciółką i moje plany związane z nauką umarły śmiercią naturalną. Dlatego musiałam odrobić wszystko dziś i głowa mi pęka. No, ale przynajmniej nie latałam co chwilę do lodówki ;)
ś: pieczywo chrupkie z serkiem odtłuszczonym (265)
o: sałatka z kurczakiem (200?)
p: duże jabłko (140)
k: Inka z mlekiem 0 % (55)
razem: 660 kcal.


sobota, 3 listopada 2012

You fit me better than my favourite sweater.

Zeszłotygodniowy śnieg i pomarańcze na stole wpędziły mnie w panikę. 
Tak mało czasu zostało do prawdziwej zimy, a wszystkie moje swetry i grube bluzy są w zeszłorocznym rozmiarze 34. Kupiłam kilka większych rzeczy, ale wiele tego nie ma, bo nienawidzę oglądania metek z rozmiarami 38-42. Pogodziłam się już z myślą, że przez listopad będę musiała sobie radzić z bardzo ubogo wyposażoną garderobą. Za to w grudniu i styczniu mam nadzieję powoli wpasowywać się w coraz to mniejsze sweterki. Może w lutym zmieściłabym się nawet w moje ukochane leginsy? Muszę. Trzymam je jak głupia od półtora roku. Nie zajmują przecież miejsca w szafie na marne.

Wczoraj było 1070 kcal. Dzisiaj chcę to nadrobić. Na razie wypiłam tylko kawę z mlekiem i zjadłam trochę brukselki, a za dwie godziny przychodzą do nas w gości przyjaciele rodziców z trójką małych dzieci, więc zjem z nimi sałatkę z kurczakiem i polecę zajmować się "maluchami". Nie cierpię dzieci, a zwłaszcza cudzych! Ale wszystko, co pozwoli mi się dziś wymigać od jedzenia jest dobrym wyjściem. Powinnam się w rezultacie zmieścić w 600 kcal.
Powoli, powoli wdrożę się w ten rytm i będzie coraz lepiej.
Przecież musi być.



Nie mogę pić,
Nie mogę jeść,
Chcę wejść w te spodnie.

czwartek, 1 listopada 2012

Albo wygram, albo umrę w walce.

Schudłam kilogram. 
Marne 1000 gram, ale zasada jest zasadą - jeśli coś schudnę, to mogę wrócić. Zatem witajcie ;)

Dziękuję Wam. Dziękuję za każdy pojedynczy komentarz, bo szalenie mnie motywujecie. Szczególnie należy się to Anonimowemu i Angel of Beauty, której komentarz przeczytałam później jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze. I popłakałam się. I po raz pierwszy od dawna uwierzyłam, że dam radę.


Zrobiłam sobie takie słoiczki jak na obrazku poniżej. Nie wiem, kto to wymyślił, ale jest geniuszem! W moich "kilogramach o zrzucenia" znajduje się jeszcze 15 takich kuleczek, ale przecież raz dałam radę, to dam i drugi, prawda?



JESZCZE RAZ WAM DZIĘKUJĘ ;*

sobota, 20 października 2012

Ultimatum

Nie chcę zajmować tego miejsca niepotrzebnie. 
Po prostu zbędna jest tu kolejna dziewczyna, która nie potrafi walczyć o swoje marzenia.
Odezwę się 1 listopada, jeśli w końcu coś schudnę.
Jeśli nie, to nie zawitam tu już nigdy.
Do zobaczenia, mam nadzieję.





środa, 17 października 2012

Parental control

Mam ich dość. Moi rodzice na wszystko związane ze mną wyjebali się już dawno, tylko na naukę nie mogą. 
Już setki razy udowadniali, że mają wszystko gdzieś. Wracałam do domu pijana w trzy dupy i udawali, że nic nie widzą. Mówiłam im, że chciałabym zasnąć i już nigdy się nie obudzić, a oni zmieniali temat. Mama wiedziała, co znaczy czerwona bransoletka, gdy jeszcze ją nosiłam. Koledzy robili z mojego pokoju izbę wytrzeźwień, przewracali się na schodach, głośno bełkocząc, ale rodzice nie komentowali. Siedząc naprzeciwko taty podczas obiadu, wyrzucałam jedzenie do kosza stojącego pod stołem, a on uparcie tam nie patrzył. Byli tak kurewsko świadomi wszystkiego, ale zawsze udawali, że nic nie zauważają. Po co sobie utrudniać życie? Śmiać mi się chce. Macie w dupie absolutnie wszystko inne, ale wystarczy, że powiem, że źle napisałam sprawdzian i już robicie dramat.

Mam problem z obiadami. Zjem, to co zaplanowałam, a potem otwieram lodówkę i wszystkie kuchenne szafki po kolei z tą dręczącą myślą "coś jeszcze bym zjadła". Śniadania pierwsze i drugie są zawsze bez zarzutu, kolacje zwykle też, ale po obiedzie zawsze muszę dojebać jakimś serkiem light, kromką razowego chleba, jabłkiem. Zdrowo, ale przez takie pierdoły przekraczam potem limit. W ten sposób dziś wyszło mi 1250 kcal, a przede mną jeszcze osiem godzin nauki i ciężko będzie wytrzymać je bez jedzenia. No trudno, ale na pewno nie przekroczę dziś 1500 kcal - ta liczba już nie wygląda za ładnie.


wtorek, 16 października 2012

One day she can just collapse, she can't avoid it


Mniej śpię, mniej jem, mniej wychodzę z domu.
Więcej się uczę, więcej ćwiczę, więcej płaczę.
Zdecydowanie nie lubię zmian.

6:00 - płatki Zdrowy Błonnik z mlekiem 0 %
9:00 - jabłko
15:00 - zupa kalafiorowa, dwa paluszki rybne, serek wiejski
19:00 - jogurt naturalny z otrębami 110
razem: 810 kcal.




niedziela, 14 października 2012

Fall down seven times, stand up eight

Możesz przegrać wiele bitew, by na końcu wygrać wojnę.
Czasem wystarczy iskra, nie musisz igrać z ogniem.
Czasem wystarczy wytrwać, nie od razu chwytasz formę.
Pytasz skąd wiem? Skąd? Bo na co dzień mam ten problem!
 
Chciałam usunąć bloga, ale przeczytałam kilka Waszych nowych notek i zmieniłam zdanie. Dziękuję.



wtorek, 9 października 2012

Najważniejsze jest podejście, a dzisiaj mam złe

Nie wiem, co się dzisiaj ze mną działo, ale miałam OGROMNY apetyt i ochotę na serek wiejski. Chociaż sam serek nie zawinił, zjebałam dopiero Froopem na kolację, bo jego ilość węgli jest przerażająca... Brrr.

Mijają dwa lata od czasu jak się odchudzam. Chyba powinnam była już coś osiągnąć? No, ale po co, przecież czekolada jest taka smaczna.
 


poniedziałek, 8 października 2012

"Każdy walczył, choć to głupie i nie wyszło czasem"

Na początku była to baaardzo długa notka, wyjaśniająca, dlaczego wśród moich ambicji jest znalezienie się w szpitalu. Ale chyba tylko zmarnowałam czas, bo to było mega kontrowersyjne, a ja nie chcę, żeby ktoś pomyślał "ma 16 lat i wydaje jej się, że niby kim jest?". Zostańmy więc dziś tylko przy bilansie ;)

Pytałyście mnie o kalkulator kalorii - jest TUTAJ.


niedziela, 7 października 2012

Najpierw będą się z Ciebie śmiać, potem zapytają, jak to zrobiłaś

Dzisiejszy dzień, tak jak obiecałam, był lepszy. 
Może dzięki babci, która przyszła na obiad jak co drugą niedzielę i wypaliła "Ona znowu się odchudza? Haha, ciekawe do kiedy tym razem?". Wtedy włączyła się mama, mówiąc, że na moje odchudzanie nie warto zwracać uwagę, bo i tak za kilka dni zobaczy mnie z czekoladą. Pośmiały się trochę, a mi od razu odechciało się ciasta, leżącego na stole. Dzięki. Jeszcze Wam pokażę, jak to "nie warto zwracać uwagę". Obiecuję Wam obu, że w ciągu kolejnych sześciu miesięcy odwiedzicie mnie w szpitalu. 


Dużo tych węgli...

sobota, 6 października 2012

"Ile jeszcze wcieleń masz, aby odbić się od dna?"

Właśnie skończyłam się uczyć. 
Tak, w SOBOTĘ skończyłam się uczyć o godzinie 22. 
Oprócz obowiązkowych przedmiotów na maturze chcę zdać jeszcze sześć innych, dlatego muszę zacząć dobrze pierwszą klasę, żeby później przychodziło mi to łatwiej, bo mam problemy z koncentracją. Właśnie przez nią moja nauka zawsze wyglądała mniej więcej tak: "Cechami eposu homeryckiego był heksometr oraz... zjadłabym coś słodkiego... ciekawe co tak pachnie z kuchni...".
W ten sposób szósty dzień mojego Idealnego Października, a zarazem szósty dzień diety South Beach był pierwszym, kiedy zjadłam cztery idealnie zdrowe posiłki, a każdy z nich co trzy godziny z dokładnością co do minuty. Po prostu z nudów co chwila patrzyłam na zegarek i odliczałam, kiedy mogę w końcu coś zjeść. Do tego wypiłam miliony herbat i wyżułam tyle samo gum. Tylko, że kalorycznie było dziś zdecydowanie za dużo. 1570. Ok, trudno. Jutro też jest dzień. 

+ Zważyłam się dziś. Z tych obrzydliwych poniedziałkowych 61,7 kg zrobiło się już nieco mniej obrzydliwe 59,1 kg. Do końca października powinnam zejść do 54, jeśli będę jadła 1000 kcal dziennie. Może wtedy nie będę już miała torsji, patrząc w lustro? 



piątek, 5 października 2012

Idealny Październik

Po wylaniu frustracji w ostatniej notce jestem chyba gotowa napisać coś sensownego. 

Po pierwsze - JESTEM GRUBA.
Nie użalam się nad sobą, tylko stwierdzam fakt. Doprowadziłam się znów do tego żałosnego stanu z marca, więc właściwie to nic przez ten czas nie osiągnęłam - uwsteczniłam się tylko o kilka miesięcy. No kurwa brawo. A byłam taka pewna, że jak zobaczę wagę poniżej 55 kg, to już nigdy jej znów nie przekroczę.

Po drugie - NIGDY WIĘCEJ. 
Diety cud są do dupy. Swoją drogą naprawdę zadziwiam samą siebie, że dopiero po dwóch latach (które miną za kilka dni) od początku mojego odchudzania odkryłam tak oczywisty fakt.

Po trzecie - NOWY POCZĄTEK NUMER 456789.
Uwielbiam to, że październik zaczyna się w poniedziałki. 
Postawiłam sobie ultimatum - albo przetrwam ten miesiąc bez zawalenia albo napiszę pożegnalną notkę (i tym razem ją tu zamieszczę, bo swego czasu szablonów pożegnalnych notek miałam dużo), gdzie przyznam się do porażki i już nigdy nie wrócę na bloga, na forum, nigdzie. Usunę cały folder "ED" z laptopa, wyrzucę dietowe zeszyty i syf typu Sudafed, który został mi jeszcze z zeszłorocznych wakacji. A ja nie chcę tego robić. Biorąc pod uwagę mój wiek, mogę powiedzieć, że najzwyczajniej się na tym wychowałam i nie umiałabym z tego zrezygnować. 
Październik ogłaszam moim miesiącem bez zawalania, miesiącem diety South Beach, miesiącem, w którym wszystko wróci na swoje miejsce. 
Mam za sobą pięć udanych dni i wytrzymam kolejnych 26.
Powoli, bez paniki i nic na siłę.
Nie spieszy mi się.


czwartek, 4 października 2012

Nalej, przyznaj się do błędu

 Głupia, gruba dziwka. 
Głupia, gruba dziwka.
Głupia, gruba dziwka.
 Głupia, gruba dziwka. 
Głupia, gruba dziwka.
Głupia, gruba dziwka.
 Głupia, gruba dziwka. 
Głupia, gruba dziwka.
Głupia, gruba dziwka.






piątek, 21 września 2012

Her mind is like a diamond

Nie mam głowy na żadne liczenie kalorii, dlatego nie jem. Znów piję tylko domowe soczki z marchewki i pociągnę tak do końca tygodnia. Strasznie mi się to podoba -nie planuję teraz kolejnych posiłków ani nie myślę bez przerwy o wartościach odżywczych mojego jedzenia. 
To prawie tak cudny stan jak głodówka. Chciałabym żyć na diecie płynnej jak najdłużej, bo to bardzo wygodne, ale robienie tych soczków zajmuje mi mnóstwo czasu. No i nie byłoby chyba to zbyt zdrowe. Mam zupełnie czysty umysł, jakby jedzenie nie istniało... 
Tylko fizycznie jest trochę gorzej, bo bez przerwy drżą mi mięśnie rąk i nóg. 


poniedziałek, 17 września 2012

Starve, binge, repeat.

Znowu zaczęłam kręcić. 
W piątek zaszalałam z jedzeniem, więc w sobotę i niedzielę zrobiłam detoks, pijąc tylko własnoręcznie wyciskane soki z marchwi. Dziś pochłonęłam 2450 kcal, więc jutro i pojutrze planuję głodówkę... Błędne koło. Jeden zły dzień, dwa dobre i niby przez to chudnę, ale wiem, że jeśli tak będzie dalej to zupełnie zjebię sobie metabolizm i będę tyć strasznie szybko. 
Zakompleksiona, gardzę tobą.


środa, 12 września 2012

Jestem wszędzie, jestem wszystkim, jest nieźle.

dwie kromki pumpernikla z białym serkiem light (160)
sałatka (130)
serek wiejski (120)
trzy pomidory (80)
ogórki konserwowe (20)
owsianka (180) 
jabłko (65)
razem: 755 kcal.

Chciałam zjeść większe śniadanie, bo jak wiadomo jest się potem mniej głodną przez cały dzień, ale zaspałam (wstałam o 6:30, a na autobus muszę wyjść o 7), więc cud, że w ogóle zdążyłam cokolwiek zjeść. 
Po przeczytaniu Waszych komentarzy ustaliłam sobie limit 900 kcal w tygodniu i 1100 kcal w weekendy. To plan na resztę września, może od października już zacznę zmniejszać.

Moja ludzka narośl dalej lata za mną w szkole. Gadałam z nią parę razy, żeby przekonać się, czy może jednak znajdziemy jakąś nić porozumienia... Ale nie, coś takiego w niej jest, że po prostu okropnie odpycha. 
Za to dogaduję się z innymi dziewczynami w klasie (nie wiem czy już pisałam, jesteśmy w 27 dziewczyn i tylko 2 chłopców), więc może nie będzie tak źle.
Mimo to cały czas odliczam tylko dni do piątku.


poniedziałek, 10 września 2012

"Nie ważne gdzie teraz jestem, bo dobrze wiem gdzie będę"

Nie będę udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie jest. Przez ostatni czas było kiepsko, jadłam z nudów i najwyższy czas się ogarnąć, jeśli nie chcę jojo.

Dziś:
jogurt naturalny,
dwie brzoskwinie,
omlet z jajka i papryki,
Big Milk (wrrr),
serek wiejski.
730 kcal.

Zastanawiam się, ile powinnam w ogóle jeść. Nie spieszy mi się teraz z chudnięciem, bo przez następne pół roku i tak będę chowała się pod swetrami. Chyba łatwiej będzie mi jeść 800, 1000, a może nawet 1200 kcal dziennie przez ten czas i schudnąć trwale, niż żyć na ogromnych deficytach, szybko chudnąć i ryzykować napady. Jak myślicie? Nie ufam sobie na tyle, żeby móc powiedzieć, że jestem w stanie prawie niczego nie jeść aż do osiągnięcia celu, a potem jeszcze pilnować się przy zwiększaniu liczby kalorii. Nawet przy dzisiejszym bilansie mam ochotę jeszcze coś dorzucić. Chyba lepiej byłoby ustalić sobie większe limity?


środa, 5 września 2012

Bo nie ma życia bez walki, jak nie ma czerni bez bieli

Motylkową-kopenhaską skończyłam po 10 dniach, zamiast po 13, bo miałam już zupełnie dosyć sałaty, kurczaka o smaku drewna i czarnej kawy.
Może teraz jej podsumowanie:
Data: 23.08 -> 2.09
Waga: 59,5 -> 53,8
Ramię (tuż nad zgięciem łokcia): 22 -> 22
Talia: 72 -> 66
Brzuch (w boczkach): 90 -> 82
Biodra: 96 -> 91,5
Tyłek: 102 -> 96
Udo: 57 -> 52
Jestem zadowolona z diety i polecam ją, ale prawdopodobnie już jej nigdy nie powtórzę (podobnie jak zwykłej kopenhaskiej, którą stosowałam rok temu). 

Po niej przez dwa dni jadłam mało, ale niezdrowo, więc wychodziło pewnie 1500-2000 kcal. Od razu czuję, jak "spuchłam", więc dziś był dzień detoksu na samych owocach (wyszło 380 kcal) i przedłużę go jeszcze o jutro, bo mam teraz na nie ogromny apetyt.

Póki co w mojej nowej szkole jest do dupy. Nie znałam wcześniej nikogo ze swojej klasy. Przyczepiła się do mnie jakaś dziewczyna w kolorowych trampkach, która okropnie mnie denerwuje swoją tępotą i siada ze mną na każdej lekcji. Ma zniechęcający do rozmowy skrzekliwy głos i absolutnie nic ciekawego do powiedzenia oprócz "Boże, ta od matmy jest pojebana". 
Nie wiem nawet, jak jej dać do zrozumienia, że się nie dogadamy... Zbywam ją tylko oschłym "aha", gdy po raz kolejny próbuje ze mną rozmawiać i mam nadzieję, że sobie odpuści. 
Może uzna mnie za opóźnioną i znajdzie sobie nową koleżankę. 
Trzymajcie kciuki. 

czwartek, 30 sierpnia 2012

Motylkowa-kopenhaska dzień 8.

Odpowiadając na Wasze pytania w komentarzach - tak, przy moich bilansach waga szybko leci w dół. "Kilogramy spadają jak z World Trade Center" tak ujęła to kiedyś któraś z dziewczyn. Bardzo trafnie. 
Po tygodniu ważę 54,6 kg. Przypominam, że gdy się tu pojawiłam było 60,7 :)
Szczerze mówiąc, zawsze mówiłam, że byle do 56 kg, że taką wagę byłabym już w stanie zaakceptować. Ale wciąż czuję się jak słonica, choć ubrania robią się nieco luźniejsze. Cóż, nie spodziewam się przecież, że w tydzień poleci mi 10 cm z uda. Lecimy dalej, a w połowie września powinnam być już względnie szczupła.

ś: kawa
o: jajko (75), różyczka brokułu (27), pół pomidora (13)
k: kawałek filetu z kurczaka (80), sałata (8)
203 kcal.

Dziś zaczyna się trzydniowy festiwal w moim mieście. Moje koleżanki będą prawdopodobnie chodzić przez ten czas pijane w trzy dupy, a ja normalnie byłabym w tym samym stanie, ale DIETA. 
Wybywam o 16 (dlatego bilans piszę tak wcześnie) i spędzę tam kolejne 12 godzin. 
BEZ JEDZENIA. Będę się bawić jak nigdy i jeszcze spalę tyle kalorii... 
Cudownie.



środa, 29 sierpnia 2012

Motylkowa-kopenhaska dzień 7.

W bilansie zamiast kurczaka mogłabym właściwie napisać "drewno", bo tak to coś wyglądało i miało podobną twardość. Namęczyłam się przy gryzieniu tak bardzo, że na pewno zdążyłam całość spalić jeszcze podczas jedzenia. Ostatni raz próbowałam sama sobie upiec mięso!

ś: nic
o: kawałek drewna filetu z kurczaka (80)
k: nic
80 kcal.


wtorek, 28 sierpnia 2012

Motylkowa-kopenhaska dzień 5 i 6.

Nie zdążyłam wczoraj zjeść kolacji (choć dieta ją nakazywała), bo wybywałam ze znajomymi na noc horrorów w kinie. Ale nie żałuję, nie byłam głodna ani przez chwilę. Właściwie to od dawna nie czułam głodu. Jedzenie mogłoby dla mnie teraz nie istnieć. Cudowne uczucie.
Kupiłam NeoMag Skurcz i naprawdę dobrze dziś spałam. W końcu nic nie boli. Oczywiście nie czuję się jakoś mega dobrze, ale "dieta to nie wyjazd na wakacje", prawda? Nie spodziewałam się, że będzie lekko.

Wczoraj:
ś: marchewka (15)
o: filet z mintaja (100)
k: nic 
115 kcal.

Dziś:
ś: kawa
o: sałata z cytryną i łyżeczką oliwy (50), kawałek grillowanego kurczaka (80)
k: jajko (75), duża marchewka (30)
235 kcal.


niedziela, 26 sierpnia 2012

Motylkowa-kopenhaska dzień 4.

Dzisiejsza noc i dzień nie były jednymi z najlepszych w moim życiu. Domyślam się, że znów mam niedobory magnezu przez odchudzanie, bo od piątej nad ranem co chwila łapią mnie bolesne skurcze łydek i nóg. Zapomniałam już o istnieniu czegoś takiego jak skurcz! Dawniej miałam je niemal co noc, kiedy bałam się brać tabletki, bo "wszystko oprócz wody ma kalorie". Póki co biorę tylko przeciwbólowe, ale jutro pójdę do apteki po magnez.

ś: kawa
o: pół serka wiejskiego (60), dwie marchewki (28), jajko (75)
k: jogurt naturalny (90), pół jabłka (37)
razem: 290 kcal


sobota, 25 sierpnia 2012

Motylkowa-kopenhaska dzień 3.

ś: kawa, kromka pieczywa chrupkiego (20)
o: pół pomidora (10), różyczka brokułu (30), pół jabłka (35)
k: jajko (75), osiem liści sałaty (8), plasterek polędwicy (18)
196 kcal.

Pierwszy raz w życiu mam trzycyfrowy bilans zaczynający się na 1 i schudłam 3 kg w 2 dni. 
JEST DOBRZE!


piątek, 24 sierpnia 2012

Motylkowa-kopenhaska dzień 2.

Byłam dziś z mamą w centrum handlowym, kupiłam rzeczy do szkoły i cały strój na rozpoczęcie roku, a w jego skład wchodzą przyciasne spodnie, które będą mnie dodatkowo motywować, żeby szybko zrzucić ile się da :) Nic innego na tą okazję nie mam, bo rok temu wyrzuciłam wszystkie duże ciuchy i rzadko kiedy się przemagam, żeby kupić kolejne dżinsy wielkości worka na ziemniaki. 
Swoją drogą te nowe mają rozmiar 34, ale oczywiście to zaniżona rozmiarówka, bo noszę obrzydliwe 38-40 na dole i 36 na górze (ah, gruszką być).

ś: kawa
o: osiem liści sałaty (8), kawałek filetu z kurczaka (80)
k: jogurt naturalny (110), plasterek polędwicy (18)
216 kcal.

Nie jestem przyzwyczajona do pisania na blogu codziennie, nigdy tego nie robiłam. Ale może to był błąd, więc będę tu pisać każdy bilans bez wyjątku :)