piątek, 21 września 2012

Her mind is like a diamond

Nie mam głowy na żadne liczenie kalorii, dlatego nie jem. Znów piję tylko domowe soczki z marchewki i pociągnę tak do końca tygodnia. Strasznie mi się to podoba -nie planuję teraz kolejnych posiłków ani nie myślę bez przerwy o wartościach odżywczych mojego jedzenia. 
To prawie tak cudny stan jak głodówka. Chciałabym żyć na diecie płynnej jak najdłużej, bo to bardzo wygodne, ale robienie tych soczków zajmuje mi mnóstwo czasu. No i nie byłoby chyba to zbyt zdrowe. Mam zupełnie czysty umysł, jakby jedzenie nie istniało... 
Tylko fizycznie jest trochę gorzej, bo bez przerwy drżą mi mięśnie rąk i nóg. 


poniedziałek, 17 września 2012

Starve, binge, repeat.

Znowu zaczęłam kręcić. 
W piątek zaszalałam z jedzeniem, więc w sobotę i niedzielę zrobiłam detoks, pijąc tylko własnoręcznie wyciskane soki z marchwi. Dziś pochłonęłam 2450 kcal, więc jutro i pojutrze planuję głodówkę... Błędne koło. Jeden zły dzień, dwa dobre i niby przez to chudnę, ale wiem, że jeśli tak będzie dalej to zupełnie zjebię sobie metabolizm i będę tyć strasznie szybko. 
Zakompleksiona, gardzę tobą.


środa, 12 września 2012

Jestem wszędzie, jestem wszystkim, jest nieźle.

dwie kromki pumpernikla z białym serkiem light (160)
sałatka (130)
serek wiejski (120)
trzy pomidory (80)
ogórki konserwowe (20)
owsianka (180) 
jabłko (65)
razem: 755 kcal.

Chciałam zjeść większe śniadanie, bo jak wiadomo jest się potem mniej głodną przez cały dzień, ale zaspałam (wstałam o 6:30, a na autobus muszę wyjść o 7), więc cud, że w ogóle zdążyłam cokolwiek zjeść. 
Po przeczytaniu Waszych komentarzy ustaliłam sobie limit 900 kcal w tygodniu i 1100 kcal w weekendy. To plan na resztę września, może od października już zacznę zmniejszać.

Moja ludzka narośl dalej lata za mną w szkole. Gadałam z nią parę razy, żeby przekonać się, czy może jednak znajdziemy jakąś nić porozumienia... Ale nie, coś takiego w niej jest, że po prostu okropnie odpycha. 
Za to dogaduję się z innymi dziewczynami w klasie (nie wiem czy już pisałam, jesteśmy w 27 dziewczyn i tylko 2 chłopców), więc może nie będzie tak źle.
Mimo to cały czas odliczam tylko dni do piątku.


poniedziałek, 10 września 2012

"Nie ważne gdzie teraz jestem, bo dobrze wiem gdzie będę"

Nie będę udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie jest. Przez ostatni czas było kiepsko, jadłam z nudów i najwyższy czas się ogarnąć, jeśli nie chcę jojo.

Dziś:
jogurt naturalny,
dwie brzoskwinie,
omlet z jajka i papryki,
Big Milk (wrrr),
serek wiejski.
730 kcal.

Zastanawiam się, ile powinnam w ogóle jeść. Nie spieszy mi się teraz z chudnięciem, bo przez następne pół roku i tak będę chowała się pod swetrami. Chyba łatwiej będzie mi jeść 800, 1000, a może nawet 1200 kcal dziennie przez ten czas i schudnąć trwale, niż żyć na ogromnych deficytach, szybko chudnąć i ryzykować napady. Jak myślicie? Nie ufam sobie na tyle, żeby móc powiedzieć, że jestem w stanie prawie niczego nie jeść aż do osiągnięcia celu, a potem jeszcze pilnować się przy zwiększaniu liczby kalorii. Nawet przy dzisiejszym bilansie mam ochotę jeszcze coś dorzucić. Chyba lepiej byłoby ustalić sobie większe limity?


środa, 5 września 2012

Bo nie ma życia bez walki, jak nie ma czerni bez bieli

Motylkową-kopenhaską skończyłam po 10 dniach, zamiast po 13, bo miałam już zupełnie dosyć sałaty, kurczaka o smaku drewna i czarnej kawy.
Może teraz jej podsumowanie:
Data: 23.08 -> 2.09
Waga: 59,5 -> 53,8
Ramię (tuż nad zgięciem łokcia): 22 -> 22
Talia: 72 -> 66
Brzuch (w boczkach): 90 -> 82
Biodra: 96 -> 91,5
Tyłek: 102 -> 96
Udo: 57 -> 52
Jestem zadowolona z diety i polecam ją, ale prawdopodobnie już jej nigdy nie powtórzę (podobnie jak zwykłej kopenhaskiej, którą stosowałam rok temu). 

Po niej przez dwa dni jadłam mało, ale niezdrowo, więc wychodziło pewnie 1500-2000 kcal. Od razu czuję, jak "spuchłam", więc dziś był dzień detoksu na samych owocach (wyszło 380 kcal) i przedłużę go jeszcze o jutro, bo mam teraz na nie ogromny apetyt.

Póki co w mojej nowej szkole jest do dupy. Nie znałam wcześniej nikogo ze swojej klasy. Przyczepiła się do mnie jakaś dziewczyna w kolorowych trampkach, która okropnie mnie denerwuje swoją tępotą i siada ze mną na każdej lekcji. Ma zniechęcający do rozmowy skrzekliwy głos i absolutnie nic ciekawego do powiedzenia oprócz "Boże, ta od matmy jest pojebana". 
Nie wiem nawet, jak jej dać do zrozumienia, że się nie dogadamy... Zbywam ją tylko oschłym "aha", gdy po raz kolejny próbuje ze mną rozmawiać i mam nadzieję, że sobie odpuści. 
Może uzna mnie za opóźnioną i znajdzie sobie nową koleżankę. 
Trzymajcie kciuki.