poniedziałek, 10 grudnia 2012

Nawet jeśli spadnę na dno, i tak warto.

Nie dokończę SGD. Przynajmniej nie teraz, bo nie jestem w stanie.
Ale już się ogarnęłam, nie wpierdalam i naprawdę wierzę, że schudnę, choć planuję jeść więcej.
Ostatecznie 19 dni bez zawalania to i tak mój rekord. 

Nie chce mi się kurwa wierzyć, że rok temu o tej porze byłam na pięciodniowej głodówce, ważyłam 47 kilogramów, miałam wystające kości biodrowe, a mój tato co chwilę powtarzał "ubierz bluzę, bo nie mogę patrzeć na te oświęcimskie ramiona". I byłam tak cudownie wyniszczona, że przyjaciele rodziców przychodząc do nas, pytali czy jestem na coś chora. Od tego pięknego okresu minęło 365 jebanych dni, podczas których nic mi się nie udało. 
Na pewno znacie to uczucie, kiedy jesteście tak rozczarowane sobą, że macie ochotę się ukarać.
Z gruntu małe ma znaczenie, co było a nie jest.

Dziękuję Wam, że jesteście.
Dopiero wśród Was nie muszę nikogo udawać.


niedziela, 2 grudnia 2012

As we lay in the wake of destruction.

Czytam Wasze komentarze i zaczynam się nienawidzić za to, jak wyglądały ostatnie dwa dni. Tak we mnie wierzyłyście, a ja i tak zrobiłam swoje. Mam ochotę wyrzygać wszystkie wnętrzności. Przepraszam. Wiem, że to nie Wam zrobiłam krzywdę, tylko sobie, ale zmarnowałyście czas na motywowanie mnie... I to nie było tak, że zjadłam o 100 kcal za dużo, czy tam 200. Licząc tak na oko, to były 2,5 tysiąca w pierwszy dzień, a w drugi 4 tysiące. Wczoraj specjalnie wieczorem wybiegłam z domu do sklepu, bo zaraz mieli zamykać, a ja chciałam jeszcze zjeść czekoladę i kilka batoników, "skoro i tak zjebałam".
Napiszę za tydzień, jeśli uda mi się nie przekroczyć już ani razu limitu. A jeśli się nie uda... wróć, musi się udać.



Twoje ręce jak zmora, będą szukały ciastek.
Będziesz sięgać po następna i następną paczkę.
Twój brzuch stanie się pełny i wielki, ale ty nie przestaniesz.