poniedziałek, 28 stycznia 2013

Gnijąc, marzeń nie zrealizujesz od tak.

64,6
nigdy nie było aż tyle
ty gruba szmato

Dobra, mógłbym zostać w domu, siedzieć na dupie, wkurzać się i jęczeć
Ale mógłbym też wziąć sprawy w swoje ręce i coś z tym zrobić.



Kiedy zdążyłam się tak zapuścić? Mam dupę jak autobus. 
 Od dziś mam ferie. Kiedy się skończą, na wadze będzie 5 z przodu.
Idę ćwiczyć.

wtorek, 22 stycznia 2013

Gdyby nie to, że nasze plany utonęły w planach

Od jakiegoś czasu chodzę regularnie do kosmetyczki na zabiegi, które mają poprawić moją cerę. Powiedziała mi ostatnio, że zmiany skórne wyglądają jak objawy niedoczynności tarczycy. Zapytała, czy nie wypadają mi włosy (tak), czy w rodzinie ktoś miał z tym problemy (tak), czy zdarza mi się tyć i chudnąć na przemian (tak, ale to tylko i wyłącznie moja wina), czy źle sypiam (tak), czy mam problemy z koncentracją (tak), a później sama doczytałam, że pasują też stany depresyjne, bóle serca itp. W przyszłym tygodniu idę do lekarza po skierowanie na badania krwi i zobaczymy. W Internecie raz piszą, że od tabletek się chudnie, a raz że od nich się tyje. Nie wiem, co myśleć, ale jeśli miałabym przytyć jeszcze bardziej to nie będę niczego brała. 



Moja pijana koleżanka na piątkowej imprezie powtarzała non stop, że jestem "taka piękna", ale z ciałem nie jest za dobrze. Mój znajomy też po raz kolejny dziś powiedział "byłabyś naprawdę zajebista, tylko weź... może nie jedz słodyczy albo coś...". Tak bardzo nienawidzę tego, że nie chce mi się niczego zrobić, aby wyglądać jak człowiek. Akceptuję wszystko - tylko tych bioder i ud nigdy nie będę. 
Coś tam ćwiczę, mało. Muszę się przyłożyć. I mniej jeść. I nie mieć niedoczynności tarczycy. I schudnąć kurwa, a nie tylko pierdolić o tym jak bardzo niby tego chcę, jedząc kolejnego batonika. 
Kupiłam syrop klonowy. Zrobię sobie Master Cleanse ;)

sobota, 12 stycznia 2013

Najlepsze dni uciekają nam właśnie dziś.

Nie mówiłam Wam o czymś, bo myślałam że to przejdzie. Ale chyba najwyższy czas. 
Doszłam do wniosku, że nie dam rady tego zrobić. Mija rok od kiedy przytyłam prawie 20 kg i absolutnie NIC mi przez ten rok nie wyszło. 365 dni dni zamartwiania się jaka to jestem gruba i ani jednej udanej próby zrzucenia tego na dłużej niż dwa tygodnie. Moi znajomi twierdzą, że przeżyli najlepsze wakacje w swoim życiu, a ja pamiętam tylko siedzenie na plaży w spodenkach, bo przecież nie mogę pokazać boczków i górnej części ud. Odmawiałam jedzenia w wielu przypadkach, wiele osób okłamałam że mam cukrzycę, z wielu rzeczy musiałam zrezygnować dla "odchudzania", a potem i tak szło to na marne, bo w wpierdalałam w samotności po kilka tabliczek czekolady i kilkanaście tostów z serem. Straciłam rok z (podobno) najlepszego okresu życia. I nic z tego nie mam. I wiem, że nigdy już nie będę miała. Wypaliłam się, nie umiem już tego, co kiedyś. Nie ma co się okłamywać, że jeszcze będę silna. Nie będę. Udowodniłam to sobie podczas dwunastu przejebanych miesięcy. Sukcesy dietowe w 2012 roku mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. Niezawalenie na wyjeździe wakacyjnym z rodzicami, kopenhaska-motylkowa i 19 dni SGD. Tak, to chyba byłoby na tyle.

Nie chcę zmarnować kolejnego roku. Póki co w 2013 realizuję z koleżanką projekt "fit and slim" i idzie nam super. Ani razu się nie objadłam, nie pominęłam ćwiczeń, nie zjadłam nic słodkiego oprócz sześciu kostek czekolady w chwili załamania, o którym pisałam. Takich chwil jest ostatnio naprawdę dużo. Moje ramiona nie wyglądają przez nie najlepiej, bo są całe podrapane. Taki chory nawyk, przez który próbuję ukarać siebie za to, jaka jestem. 
Podoba mi się to zdrowe jedzenie i ćwiczenie. Bardziej niż głodówki (czuję się teraz jakbym bluźniła) i ciągłe zmęczenie. I chyba wychodzi mi lepiej. 
Okropnie by mi Was brakowało, jeśli bym odeszła. Ale tylko Was, bo nie ciągnie mnie już w ogóle do drakońskich diet, obsesyjnego liczenia kalorii i przeczyszczaczy. Nie myślę od jakiegoś czasu już tak jak kiedyś. Wchodząc na Wasze blogi nie myślę "Wow, ona znowu zjadła tylko 300 kcal, jest niesamowita!", tylko "Dlaczego ona to sobie robi?". To nie jest podejście dobre dla członkini pro-any. W ogóle nie powinno mnie tu już być. 

Nie odchodzę jeszcze, ale możliwe, że będziemy się żegnać. Jestem za słaba na to albo po prostu już tego nie chcę. Wyrosłam? Może to był tylko młodzieńczy bunt, chęć zagłodzenia w sobie wszystkiego, co złe mnie spotkało. Może już zagłodziłam wszystko co mogłam. Może "jak coś zaczyna śmierdzieć, to należy to wyrzucić" czy jakoś tak.
Jak uważacie?
Pytam zupełnie poważnie.

piątek, 11 stycznia 2013

"Czasem myślę: czas dorosnąć albo czas się cofnąć w ciemność"

Chyba nie mam problemu z jedzeniem. Fajnie tak przez parę dni kalorie liczyć tylko na oko, jeść zdrowo i nie odmawiać sobie aż tylu rzeczy.
Za to na pewno mam problem ze swoim ciałem; problem, który narósł na tyle, że wstydzę się wyjść z domu. Boję się spojrzeń. Bycia ocenianą. 
Nienawidzę iść miastem obok moich szczuplejszych koleżanek. Mam wtedy ochotę od nich uciec, żeby płakać, krzyczeć, przeklinać i drapać się do krwi w samotności. 
Za tydzień wybieramy się na dużą imprezę i one piszczą na samą myśl. A ja mam w głowie tylko ten obraz - sześć superzgrabnych dziewczyn w spódniczkach, a obok tłusta ja w dżinsach i luźnej bluzie, która hipotetycznie ma zakryć te obrzydliwe boczki.

Nigdy nie nienawidziłam swojego ciała bardziej.
ALE
Nigdy nie miałam tak dobrego podejścia do jedzenia, jakie w końcu teraz osiągnęłam.
Paradoks.


poniedziałek, 7 stycznia 2013

nie pytaj kim jestem, nie pytaj nigdy więcej

coś się ze mną dzieje, coś jest nie tak, coś trzeba zmienić. 
obudziłam się w super nastroju, ćwiczyłam rano i uśmiechałam się do wszystkich w autobusie. 
potem spanikowałam, zaczęłam szukać larw tasiemca w internecie, znalazłam w końcu kontakt do laboratorium w którym można to nielegalnie zamówić i naprawdę byłam gotowa to kupić... 
zaraz po szkole rzuciłam się na łóżko, włączyłam "nomadę" i płakałam, płakałam, płakałam. 
potem zeszłam do kuchni, zjadłam 6 kostek czekolady (zjadłabym więcej, ale mama mnie uprzedziła i to była końcówka), poczułam się super i zaczęłam ćwiczyć. 
zadzwoniłam do koleżanki z nowiną, że zabieram się z nią za zdrowe odżywianie i ćwiczenia i do wakacji będziemy fit and slim.
skakałam ze szczęścia, że z tym skończę, będę szczupła i szczęśliwa. 
ale wystarczyła chwila i znów otępiała siedzę przy laptopie, gapiąc się na wątki o tasiemcach.
niby mam miliard pomysłów na minutę, a tak naprawdę żadnego.
kim ja kurwa jestem i czego chcę?



sobota, 5 stycznia 2013

I nic nie jest, tak jak być powinno.



Cześć, jestem Zakompleksiona. Nie mam nikogo i odruchowo drapię się po ramionach do krwi, płacząc. 




i chyba mało ostatnio jem

środa, 2 stycznia 2013

asdfghjkl

Żyję.
Przepraszam, że nie dawałam znaków. Straciłam ochotę na wszystko, w tym na blogi.
2013 zaczęłam okropnie - naćpałam się na imprezie i dałam o sobie nieciekawe świadectwo. Muszę się upewnić, że mój kolega i jego dziewczyna nie mają mi tego za złe. 
Ale nie jadłam. Dziś były dwie szklanki mleka i parę gryzów sałatki. Nie ważę się, bo mam okres. Wcześniej nie było go przez trzy miesiące.
Nie chcę zajmować Waszego czasu na takie pieprzenie, więc napiszę coś sensownego dopiero jak uda mi się zebrać myśli. A ciężko z tym już od listopada.