czwartek, 29 listopada 2012

Wants to look like a star, but she takes it too far.

Od czasu jabłka jest idealnie. Postanowiłam uznać tamten dzień za udany, bo na pewno wyćwiczyłam to 110 kcal. 

Mam dość tej diety... Chciałabym jeść 600-800 kcal dziennie, a nie 400. Czuję się do dupy i co chwila schodzę do kuchni, żeby pooglądać co mogłabym zjeść, gdybym się nie odchudzała. Patrzę do lodówki, chlebaka oraz szafki ze słodyczami i tylko gapię się na to jedzenie, wącham je, dotykam, studiuję tabele wartości odżywczych, przeliczam kalorie... Jeszcze tylko dwanaście dni. Po SGD muszę zwiększyć codzienny limit przynajmniej do 600, bo nie wyrabiam.


poniedziałek, 26 listopada 2012

Kolejny raz zwątpiła w nas i w cały świat i w prawdę.

Kurwa, dlaczego ja jestem taka żałosna? Zgadnijcie co zrobiłam? Zjadłam równe 400 kcal i miałam na tym zakończyć, a potem co? Ogromne jabłko. 110 kcal PONAD LIMIT. Słaba, gruba, słaba, gruba... Żeby je spalić biegałam (a raczej wypluwałam sobie płuca) przez 30 minut, ale dalej czuję się beznadziejnie. Jedną z zasad Skinny Girl jest "any extra calories must be burn off in cardio", dlatego wieczorem jeszcze poćwiczę. Myślicie, że po spaleniu jabłka mam wciąż uznawać dzisiejszy dzień za zawalony? Nie mam pojęcia jak to potraktować...

510/400 kcal.
żarłoczna świnia. po co ci to było?!


niedziela, 25 listopada 2012

Idź dalej, walcz i się nie rozczulaj.

Miałam dziś taaaki wielki limit, że zupełnie nie wiedziałam co z tymi dozwolonymi kaloriami zrobić. Ostatecznie pozwoliłam sobie na filet z kurczaka pieczony w pieczarkach, pyszne ;) Bilans prezentuje się następująco:
kawa z mlekiem (55)
chrupie pieczywo z serkiem odtłuszczonym (165)
mała pomarańcza (65)
zupa brokułowa (100)
buraczki z ćwikłą (140)
kurczak (200)
razem: 725/750 kcal.
Jestem pełna jak nigdy. Nie ma co się dziwić, same widzicie ile to jest jedzenia ;)

Pytałyście mnie o wagę. Dwa tygodnie temu było 63 kg i obiecałam sobie, że wejdę na nią dopiero po zakończeniu diety. Z jednej strony kusi mnie zrobić to już jutro rano, a z drugiej nie chcę zobaczyć więcej niż 60 kg, wpaść w rezygnację bo tak mało schudłam i zawalić dietę... A tak się zwykle zdarzało. Jak uważacie, zaryzykować?

sobota, 24 listopada 2012

Opowieści z frontu.

Jestem głupia i zamiast zjeść coś pożywnego, wżarłam wczoraj kawałek pizzy i tylko to przez cały dzień. Zmieściłam się w limicie, ale cholera! Mogłam za to 400 kcal zjeść tyyyle zdrowszych i bardziej zapychających rzeczy! Idiotka... 
No ale uczymy się na błędach, dlatego dzisiaj zjadłam zdrowy obiad zamiast zapiekanki z makaronu, żółtego sera i kalorycznego sosu, którą zrobiłam dla rodziców ;) Bardzo mnie ostatnio ciągnie do pieczenia, gotowania, smażenia i szukam najmniejszej okazji, by coś przyrządzić.

Dzisiaj:
kawa z mlekiem (55),
chrupkie pieczywo z serkiem 0% (125),
jabłko (75),
zupa brokułowa (120),
surówka (100),
dwa pomidory (50)
razem: 525/650 kcal.

No i w końcu wyszedł jakiś bilans, w którym spokojnie się zmieściłam, a nie dojadałam do ostatniej kalorii! Muszę się bardziej starać, chudość nie przyjdzie sama.


czwartek, 22 listopada 2012

Fat lasts longer than flavor.

pieczywo chrupkie z polędwicą drobiową (240)
dwa jabłka (150)
surówka (100)
490/500 kcal.
 
Wczoraj zrobiłam dzień na jabłkach, a dziś było tak jak widać. Ledwo ledwo mi to mieszczenie się w bilansach wychodzi. Właściwie to jestem już w 1/3 diety, taki mały sukces ;)
Mój brzuch w końcu jest bardziej płaski! Miałyście rację, nie widziałam w nim żadnej zmiany przez okres. Od razu czuję się lepiej zmotywowana, gdy mogę bez wciągania zobaczyć pasek od spodni. 



Mam znowu to dziwne wrażenie, jakby kłóciły się we mnie trzy różne osoby, z czego jedna chce ciągnąć SGD do końca, druga chce być gruba zdrowa i jeść 1500 kcal dziennie + duuużo ćwiczyć, a trzecia chce się tylko nażreć wszystkiego, co stanie na jej drodze. Na pewno to znacie. Dawno już tego u siebie nie obserwowałam.

wtorek, 20 listopada 2012

Niech nasze ciała wpadną w Ciemność, już na zawsze.

Źle myślałam - nie będzie z górki. 
Dopiero zaczynam odczuwać dietę. Okropnie chce mi się jeść, jeść, jeść, jeść. 
Ale to dobrze, przecież właśnie tego chciałam.
Moja mama przed chwilą zobaczyła bloga. Bogu dzięki, że ma w dupie to co robię i nawet nie przyszło jej do głowy, że jest mój.





Może karze ci brać przeczyszczacze i będziesz do rana siedziała na kiblu.
A może będziesz się samookaleczać i walić głową w ścianę aż będzie cię boleć.

niedziela, 18 listopada 2012

Pierwszy krok to początek by osiągnąć szczyty.

Nie zjadłam nic na urodzinach. Były moje ukochane kluski śląskie z sosem i jakimś mięsem wołowym, mnóstwo ciast z kremem (a takie uwielbiam najbardziej) i nawet nie miałam ochoty. Ślinka ciekła mi dopiero przy torcie, którego dostałam największy kawałek w życiu... Ale leżał przede mną cały wieczór i pozostał nietknięty. Zwinęłam się po trzech godzinach do domu i miałam spokój. Tak więc zmieściłam się w bilansie i wczoraj i dziś - pierwszy tydzień Skinny Girl Diet zakończony. Błagam, niech będzie już z górki.


Znikam po kawałku,
lecz nie sama umrę dzisiaj.
Dusza moja przezroczysta,
zacznie sypać się drobniutko.

sobota, 17 listopada 2012

I znów uwierzyć trudno, że marzenia się spełniają.

To już szósty dzień diety i powinnam chyba mieć chociaż trochę bardziej płaski brzuch? 
A tu żadnej różnicy.
W ogóle nie jestem głodna ani zmęczona, a odmawianie sobie jedzenia przychodzi mi z taką łatwością, że to niepokojące. Czasem tylko mam zawroty głowy, a oprócz tego czuję się idealnie...
Boję się, że nic nie schudnę przez ten miesiąc. To byłoby zbyt proste.
Może powinnam jeść jeszcze mniej?



Zgadnijcie kto zmarnuje sobotni wieczór na urodzinach wujka? Rozumiem takie rodzinne imprezy w niedzielne popołudnia, ale sobota o 20? 
Wrr. 
Nic tam nie przełknę, nie ma mowy.

czwartek, 15 listopada 2012

Nie ma lepszych niż ty i nie masz więcej niż nic.

390/400 kcal wczoraj i 490/500 kcal dzisiaj. Trzeci i czwarty dzień SGD zaliczone ;) 
Nie czuję się najlepiej, ale powinno powoli robić się coraz łatwiej. 



Dziś przyszła paczka z internetowej apteki, zamówiłam tam niedawno niezły arsenał wspomagaczy, takich jak na przykład ocet jabłkowy w tabletkach. Od jutra zaczynam je testować i jeśli któryś będzie warty polecenia, to napiszę.
Bądźcie silne.

wtorek, 13 listopada 2012

Każdy walczy w imię własnych zasad.


SGD, dzień 2:
cztery pulpeciki wołowe (200),
duży pomidor (45),
dwie marchewki (40).
285/300 kcal.

Nie zdążyłam dziś zjeść śniadania i nie kupiłam sobie niczego do jedzenia w szkole. I dobrze - nie wiem jak inaczej zmieściłabym się w tak małym limicie. Kiedyś jakimś cudem dawałam radę, jedząc pięć posiłków dziennie i najadając się. Za niedługo znów tak będzie.



Co do mojego zamiaru zrzucenia 8-10 kg w miesiąc:
To nie jest jakoś tak luźno rzucona liczba. Przyjęłam 7500 kcal potrzebnych do spalenia kilograma tłuszczu i obliczyłam, że schudnę co najmniej 7 kg w ten miesiąc, jeśli ani razu nie zawalę SGD. Do tego dochodzi woda i mięśnie, więc mogę chyba spodziewać się nawet dziesięciu. 

poniedziałek, 12 listopada 2012

Nawet ty mnie nie zatrzymasz.

SGD, dzień 1.
kawa z mlekiem,
dwa małe jabłka,
sałatka
370/400 kcal.

Całą noc miałam dziś sny, w których biegnę do autobusu, ale on mi ucieka sprzed nosa. Macham do kierowcy i krzyczę, aby się zatrzymał, a on patrzy na mnie z pogardą i mówi "Nie, jesteś za gruba". Potem podjeżdża kolejny autobus i sytuacja się powtarza. I znowu i znowu i znowu.
 Gdy tylko się obudziłam, poleciałam się zważyć. Oficjalnie jestem skończonym grubasem. Sześćdziesiąt trzy kilogramy (!).
Teraz wejdę na wagę dopiero za miesiąc. I zobaczę o 8-10 kg mniej ;)
(I ten pierdolony autobus się zatrzyma)

DO POTENCJALNYCH NAWRACACZY:
Nie marnujcie na mnie swojego czasu i nerwów!
Daj żyć, pozwól umrzeć.




Nie mogę się uwolnić,
Chcę odejść, ale biegnę z powrotem do Ciebie,
Dlatego nienawidzę siebie za to.

sobota, 10 listopada 2012

Twoje ciało stało się celą, w której jesteś więźniem.

Napisałam długą, pełną nienawiści do siebie notkę, a potem przez przypadek ją usunęłam. Może to i dobrze, bo część z Was wykazuje słabą tolerancję na manifestowanie skłonności autodestrukcyjnych przez tą drugą część. 

Chwilowo jest źle, bo moje ciało się buntuje. Opisałam to dokładniej w tamtej właśnie notce, w skrócie chodzi o to, iż przytyłam kilogram jedząc 600-1000 kcal dziennie. JAK TO JEST KURWA MOŻLIWE? Zrezygnowałam, poddałam się, poległam. Tylko na weekend.
Od poniedziałku zaczynam działać tak mocno i zdecydowanie, jak nigdy wcześniej. Nie zwiodę. Obiecuję, przysięgam, zaklinam się...
Ale czy moje słowo jeszcze cokolwiek znaczy?



Potrzebuję nowej czerwonej bransoletki.

niedziela, 4 listopada 2012

Walczymy tu o mały wytrych do fabryki snów.

W sobotę zamknęłam bilans wynikiem 690 kcal. 
Celowałam w 600, ale zjadłam jeszcze małą pomarańczę. Trudno, i tak było świetnie ;) 
Dzieci okazały się strasznie spokojne - wystarczyło, że włączyłam im komputer i były szczęśliwe. Nie chcę nic mówić, ale ja w ich wieku nie wiedziałam nawet co to jest Internet, a te sześciolatki obsługiwały go lepiej niż ja. 
PATOLOGIA.

Cały długi weekend przeleciał mi jakoś przez palce. Tutaj cmentarz, tutaj sprzątanie, tutaj spotkanie z przyjaciółką i moje plany związane z nauką umarły śmiercią naturalną. Dlatego musiałam odrobić wszystko dziś i głowa mi pęka. No, ale przynajmniej nie latałam co chwilę do lodówki ;)
ś: pieczywo chrupkie z serkiem odtłuszczonym (265)
o: sałatka z kurczakiem (200?)
p: duże jabłko (140)
k: Inka z mlekiem 0 % (55)
razem: 660 kcal.


sobota, 3 listopada 2012

You fit me better than my favourite sweater.

Zeszłotygodniowy śnieg i pomarańcze na stole wpędziły mnie w panikę. 
Tak mało czasu zostało do prawdziwej zimy, a wszystkie moje swetry i grube bluzy są w zeszłorocznym rozmiarze 34. Kupiłam kilka większych rzeczy, ale wiele tego nie ma, bo nienawidzę oglądania metek z rozmiarami 38-42. Pogodziłam się już z myślą, że przez listopad będę musiała sobie radzić z bardzo ubogo wyposażoną garderobą. Za to w grudniu i styczniu mam nadzieję powoli wpasowywać się w coraz to mniejsze sweterki. Może w lutym zmieściłabym się nawet w moje ukochane leginsy? Muszę. Trzymam je jak głupia od półtora roku. Nie zajmują przecież miejsca w szafie na marne.

Wczoraj było 1070 kcal. Dzisiaj chcę to nadrobić. Na razie wypiłam tylko kawę z mlekiem i zjadłam trochę brukselki, a za dwie godziny przychodzą do nas w gości przyjaciele rodziców z trójką małych dzieci, więc zjem z nimi sałatkę z kurczakiem i polecę zajmować się "maluchami". Nie cierpię dzieci, a zwłaszcza cudzych! Ale wszystko, co pozwoli mi się dziś wymigać od jedzenia jest dobrym wyjściem. Powinnam się w rezultacie zmieścić w 600 kcal.
Powoli, powoli wdrożę się w ten rytm i będzie coraz lepiej.
Przecież musi być.



Nie mogę pić,
Nie mogę jeść,
Chcę wejść w te spodnie.

czwartek, 1 listopada 2012

Albo wygram, albo umrę w walce.

Schudłam kilogram. 
Marne 1000 gram, ale zasada jest zasadą - jeśli coś schudnę, to mogę wrócić. Zatem witajcie ;)

Dziękuję Wam. Dziękuję za każdy pojedynczy komentarz, bo szalenie mnie motywujecie. Szczególnie należy się to Anonimowemu i Angel of Beauty, której komentarz przeczytałam później jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze. I popłakałam się. I po raz pierwszy od dawna uwierzyłam, że dam radę.


Zrobiłam sobie takie słoiczki jak na obrazku poniżej. Nie wiem, kto to wymyślił, ale jest geniuszem! W moich "kilogramach o zrzucenia" znajduje się jeszcze 15 takich kuleczek, ale przecież raz dałam radę, to dam i drugi, prawda?



JESZCZE RAZ WAM DZIĘKUJĘ ;*